piątek, 19 listopada 2010

Wybory 2010: jak to będzie po...


Gdyby w programach kandydatów startujących w wyborach była sama prawda, właściwie bez znaczenia by było na kogo zagłosujemy, bo wszyscy obiecują to samo, czyli że będzie dobrze. Jedni wykazują przy tym większy, a inni mniejszy rozmach, ale w zasadzie zawsze obietnice są podobne. Jedni mówią, że będzie tak dobrze, jak właśnie jest. Inni – że dobrze już było i czas do tego wrócić, a jeszcze inni, że jest źle, ale dobrze też będzie. Jak widać, zawsze ma być dobrze. Słusznie więc powiadają, że diabeł – nomen omen – tkwi w szczegółach, bo przecież między kandydatami istnieje chyba jakaś różnica.

Ulegając więc przedwyborczej gorączce, podobnie jak kandydaci na stołki i fotele, również i ja pozwolę sobie puścić wodze fantazji, jak by to było po wyborach.

Przede wszystkim mam nadzieję, że wiele obietnic pozostanie jednak na papierze – ten jest – jak powiadają – cierpliwy i wszystko zniesie, bo już mieszkańcy mogą nie być tak wytrzymali. Gdybyśmy bowiem mieli dostąpić wszystkich opisanych w ulotkach wyborczych uciech, mogłoby się okazać, że mamy na to za słabą głowę, a zwłaszcza za płytką kieszeń. Wszystkie te ulepszenia, parki, ścieżki i koncerty, i przedszkola itp. itd. kosztują, ktoś musi za nie zapłacić – a kto, jak nie my? Jak nie teraz – gotówką, to w przyszłości – z kredytu z odsetkami. Płacić kiedyś i tak nam przyjdzie. Gdy komitety nie mówią (a nie mówią), jak zamierzają swoje świetlane plany zrealizować, trzeba podejrzewać, że z naszych kieszeni, co tłumaczy ich wyraźną niechęć do mówienia o obniżeniu podatków. Fantazja towarzyszyć musi zatem nie tylko kandydatom na stołki i fotele, ale również, a nawet przede wszystkim, wyborcom, którzy wyobrazić sobie muszą zwłaszcza to, o czym nikt nie chce wspominać. Bo warto pamiętać, że urząd wydaje tylko te pieniądze, które z mieszkańców najpierw zedrze.

Gdyby było tak dobrze, jak jest

Gdyby wybory wygrała ekipa rządząca obecnie, w urzędzie zostaną te same panie urzędniczki, podatki dalej będą rosły, do miasta nie przybędą inwestorzy, stojąc nad finansową przepaścią, uczynimy krok naprzód.

Ale za to: deptak będzie miał fontanny i może najdroższy piaskowiec na świecie, a może nawet w deptaki zamienimy ulice Mireckiego, Środkową, Bohaterów zamiast je remontować i kłaść na nich nową nawierzchnię, powstaną też ścieżki rowerowe, kolejne rezydencje TBSu i skwerki, i parki...
I będziemy się modlić, by przetrwał rynek.

Gdyby było tak dobrze, jak może być

Gdyby natomiast wybory wygrał komitet „Żyrardów – Tak po prostu!” mielibyśmy ścieżki rowerowe, podjazdy dla niepełnosprawnych, przedszkola i ekopark, gdzie matki zostawiałyby swoje dzieci, a na cały dzień wybywałyby do stolicy za pracą. I pewnie długi miasta jeszcze by wzrosły – o ile to możliwe – bo przecież wszystkie te obiecane ścieżki, parki, koncerty i podjazdy kosztują.

Wprawdzie jeden z kandydatów do rady miasta z tego komitetu wspomina o utworzeniu wokół miasta okręgu przemysłowego i ściąganiu do niego przedsiębiorstw, ale firmujący komitet kandydat na prezydenta, chyba w to nie wierzy, bo kwestia ta nie jest nawet umieszczana na ulotkach.

Gdyby było tak dobrze, jak już było

Gdyby wybory wygrała ekipa, która nawiązuje do czasów sprzed rządów Andrzeja Wilka, byłoby zapewne tak, jak już było – bieda i marazm. Nowością w tym zakresie jest wspominanie o robotach publicznych – czyżby mieszkańcy mieli skończyć jak nędzarze?

Za to przetrwa rynek – nasza oaza wolności, która przetrwała nawet czasy PRLu i zagroziły jej dopiero rządy PO...

Gdyby było tak dobrze, jak nigdy

Z kolei gdyby wygrał kandydat PiS na prezydenta miasta, Dariusz Kaczanowski, uratowałby zapewne budżet, przyciął wydatki, wymienił ekipę w ratuszu, może nawet nie powstałyby fontanny na deptaku, zapewne skończyłyby się niektóre rażące niegospodarności, a stan miasta zostałby nieco uporządkowany.

Ale nie sądzę, by mieszkańcy mile odczuli tę zmianę, bo kwestie budżetowe nikogo prawie nie obchodzą, a tego, że gospodaruje się pieniędzmi rozsądnie wcale niestety nie widać. Znając niechęć PiS do prywatnego kapitału, obawiać się można, że do miasta nie napłyną inwestorzy, a jeśli nie będzie zachęt dla przedsiębiorców, miasto nie zacznie się rozwijać. Więc po upływie kadencji, do władzy dojdą inni – obiecujący fajerwerki i koncerty i... co z budżetu uda się uratować, zostanie roztrwonione na igrzyska w kolejnej kadencji...

Chyba że – niechcący – PiS jednak coś dobrego dla przedsiębiorczości zrobi, jak mu się to zdarzyło w czasach rządów w Polsce.

Proponuję więc oddać głos na PiS, które teraz przyhamuje wydatki i w duchu licząc na to, że - kto wie - może za cztery lata znajdzie się w Żyrardowie kandydat, który zrozumie, że miasto kwitnie tylko wtedy, gdy jest w nim praca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz